Czym różni się dziennikarz popierający republikanów od tego, który stawia na demokratów? Co łączy konserwatywną sieć FOX z uchodzącą za postępową MSNBC? I czy na pewno media powinny czerpać zyski z podsycania wzajemnej niechęci odbiorców? Przed Państwem gorzki i pełen ironii audyt wielkiej korporacji Nienawiść sp. z o.o.
Nagradzany amerykański reporter Matt Taibbi bezlitośnie rozprawia się z dziennikarskim bałaganem w USA i wnikliwie analizuje typy politycznej ortodoksji, które tylko pozornie się od siebie różnią. Dostaje się wszystkim po równo – bo jak inaczej traktować działania mediów, w których „różnorodność intelektualna” rozumiana jest jako „po jednym reprezentancie z każdej partii”, nieuprzejmość stała się wymogiem, a dziennikarze porzucili zawodową bezstronność na rzecz politycznych agitacji?
Szanowni Państwo, zapraszamy do reality show Ameryka kontra Ameryka! Wygrywają wszystkie stacje, przegrywają obywatele. Gwarantujemy – takiej porcji nienawiści nie zobaczycie nigdzie indziej.
Autor: Matt Taibbi
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron: 360
Format: 13.5x21.0 cm
Numer ISBN: 978-83-8191-085-9
W Wirginii na początku roku 2015 niejaki Daniel Richards, zawodowy zapaśnik, zadziwiony śledził kampanię Donalda Trumpa. Z dreszczem zgrozy uświadamiał sobie, że obserwuje bratnią duszę.
– On robił dokładnie to co ja – mówi.
Richards miał później zyskać sławę jako przekomicznie kiczowata postać w wrestlingu, „Postępowy Liberał”. Wkracza na małe ringi, z reguły gdzieś w Appalachach, w koszulce ozdobionej twarzą Hillary Clinton i wrzeszczy do kibiców coś w stylu: „Głosujecie wbrew własnemu interesowi!”.
Wsiowi twardziele spadają z krzeseł ze śmiechu. Richards był i jest zapaśniczym heelem. W wrestlingu wszystko kręci się wokół podstawowego formatu walki bohatera z łotrem, czyli używając terminologii branżowej – babyface’a z heelem.
Na tym fundamencie można budować nieskończenie wiele fabuł: jeden partner zdradza drugiego, bohater „zmienia się” w heela, przeciwnicy łączą się, by walczyć o kobietę czy o flagę. Zawsze jednak zaczyna się tak, że ten zły buńczucznie wchodzi na ring, wrzeszcząc do ludzi same świństwa, żeby porządnie rozgrzać zebranych w hali.
– Zadaniem heela jest podkręcać temperaturę – mówi Richards.
Gdy zobaczył w telewizji Trumpa, od razu rozpoznał oglądane widowisko.
– To był klasyczny zawodnik WWE – twierdzi.
Z jedną różnicą.
– Czysty heel chce, żeby cała widownia na niego gwizdała – wyjaśnia Richards. – Trump jest wyjątkowy, bo mówił rzeczy, od których lewicę szlag trafiał, ale za to, co mówi, kocha go wielu gości po prawej. – Urywa. – Więc to heel, ale od swoich fanów ma grzanie jak babyface.
Obelgi heela są obmyślane tak, żeby prowokowały moralne oburzenie. Babyface odpowiada czasem na te prowokacje z naiwną godnością, nieprzygotowany na zaskakującego kopa w twarz, choć cała widownia wie, co się święci.
Trump, wieczny prowokator, w początkach kampanii drażnił się z Jebem Bushem i jego urodzoną w Meksyku żoną Columbą. Sugerował, że gubernator Florydy „lubi nielegalnych Meksykanów ze względu na żonę”.
Jeb nie poszedł na bezpośrednie starcie. Oznajmił tylko, że jest „dumny z żony”, a Trump zachował się „zupełnie niestosownie i nie odzwierciedlił poglądów Partii Republikańskiej”.
Kluchowatą reakcję Jeba na zaczepkę Trumpa portal Politico porównał do niesławnego wystąpienia Mike’a Dukakisa w debacie CNN w 1988 roku, kiedy nie zbeształ on Bernarda Shawa z tej stacji za pytanie rozpoczynające się od słów: „Gdyby Kitty Dukakis została zgwałcona i zamordowana…”.
W amerykańskich rozgrywkach politycznych porównania do Dukakisa to już kaplica. Potem było jeszcze gorzej. Mniej więcej w tym samym czasie Jeb przybył do studia na program telewizyjny z matką Barbarą
Bush. Trump, modelowy heel, wydrwił go za to, że „potrzebuje mamusi”. Bush znów zareagował jak urażony arystokrata.
– Wygrałem na loterii, kiedy urodziłem się sześćdziesiąt trzy lata temu, uniosłem wzrok i ujrzałem moją mamę – powiedział podczas debaty. – Moja mama to najsilniejsza kobieta, jaką znam.
– Więc to ona powinna startować w wyborach – skwitował Trump.
Zagranie chamskie, ale w czysto wrestlingowych kategoriach był to dla Richardsa czytelny ruch.
– Trumpa centralnie nie trawię, ale z tego nie dało się nie śmiać – mówi. – [Bush] nie był przygotowany na radzenie sobie z takimi sytuacjami.
W konwencji wrestlingu mieści się łamanie reguł przez heela, ale widownia oczekuje, że babyface będzie się bronił. Od niepamiętnych czasów bicie zaciśniętą pięścią jest w WWE „nielegalne”, ale heelom zawsze zdarzało się kogoś palnąć.
– Babyface nigdy nie uderzy z pięści, dopóki nie zrobi tego heel – wyjaśnia Richards. – Ale kiedy babyface się nie broni, nikt nie pójdzie mu pomóc.
Tak właśnie stało się z Jebem, a potem Trump zatańczył jeszcze na jego grobie – w programie Morning Joe oświadczył:
– Myślałem, że bardziej mnie przyciśnie, żebym go przeprosił.
Czytaj: co za ciepła klucha!
W wrestlingu są autentyczne dramaty, ale to dramaty teatralne, nie sportowe. Nigdy nie wiadomo, jak zareaguje widownia na taki czy inny scenariusz. Role dobrego i złego mogą być rozdzielone z góry, ale widzowie potrafią reagować bardziej na jednego niż na drugiego, zależnie od tego, kto lepiej odegra przypisaną sobie rolę.
Wobec tego wokół heelów i babyface’ów istnieje szara strefa.
– Czasami gwizdy to też wiwaty – tłumaczy Richards.
Przywołuje tu przykład Steve’a „Zimnego Jak Głaz” Austina, klasycznego heela. W roku 1996 pokonał on Jake’a „Węża” Robertsa, babyface’a recytującego ustępy z Biblii. Spuścił mu łomot, a gdy Robertsa wynosili z ringu, pożegnał go przemówieniem:
– Siedzisz tu sobie i klepiesz tę Biblię. Mówisz te psalmy, mówisz: „Ewangelia świętego Jana, rozdział trzeci, werset szesnasty”. A ja ci mówię, że według Ewangelii świętego Austina, rozdział trzeci, werset szesnasty, właśnie złoiłem ci dupsko.
– Koszulka z napisem „Austin 3:16” stała się najlepiej sprzedającym się ciuchem w dziejach wrestlingu – mówi Richards. – Austin zyskał taką popularność, że musiał przejść na pozycję babyface’a.
Widzowie uwielbiają porządnych heelów. Szaleją, kiedy ultrawszarz pokroju Randy’ego Ortona stoi pośrodku ringu, przybiera pozy i pręży bicepsy – także w tym specjalizuje się Trump (w pozach, nie bickach). Wieczne przechwałki Trumpa o osobistym majątku to polityczny odpowiednik skrzyżowania rąk przed kroczem, tego gestu wrestlerów, sugestii kastracji.
Richards od razu zauważył te zbieżności. Po niebieskiej stronie Ameryki nie dostrzegł ich jednak prawie nikt, a już szczególnie w mediach. To z jednej strony dowód nieprzygotowania – oderwanie od tak popularnego zjawiska jest niewybaczalne – ale z drugiej okazało się to niebezpieczne, bo dziennikarze nie zdawali sobie sprawy, że oto znosi ich w znany model biznesowy.
Już w roku 1987 na Wrestlemanię w hali Silverdome w Detroit przybył 93 173 widzów. Te widowiska od dziesięcioleci cieszyły się wielką popularnością. Wśród dziennikarzy politycznych mało kto jednak oglądał wrestling. Trumpa nie rozumieli dokładnie z tego samego powodu, z którego umyka im atrakcyjność WWE.
Późną jesienią 2015 roku, kiedy Trump znów poszedł w górę w sondażach, zacząłem zauważać u dziennikarzy na szlaku kampanii egzemplarze Mein Kampf czy The Paranoid Style in American Politics [Styl paranoiczny w amerykańskich rozgrywkach politycznych]. Szukali porównywalnych zjawisk politycznych w przeszłości.
Powinni byli czytać Controversy Creates Cash [Kontrowersje kreują kasę] autorstwa byłego zapaśnika i producenta walk Erica Bischoffa, szefa nieistniejącej już organizacji World Championship Wrestling (wypartej z branży przez WWE Vince’a McMahona). Sam Bischoff był słynnym heelem. Jego książka to poradnik tłumaczący, jak używać prowokacji w wrestlingu, żeby wzbudzić zainteresowanie kibiców i kosić szmal.
Bischoff pisał:
Gdy oglądacie wrestling, widowisko wydaje się całkiem nieskomplikowane. Ot, ustawiona, wychoreografowana walka dwóch ludzi, którzy mają ponoć jakiś problem, coś, o co się biją […]. Tak naprawdę nie widzicie umiejętności i kunsztu niezbędnych do tego, by wciągnąć i trzeciego obecnego w ringu. Tą trzecią postacią w ringu jest widownia.
Gdyby widzowie nie angażowali się emocjonalnie, mielibyśmy tylko mięśniaków w gaciach rzucających jeden drugim po kątach, bezsensowny show. Obecność tłumu wyjących kibiców nadaje walce autentyczność i moc. Wobec tego wszystko kręci się tu wokół budowania energii tłumu. Bez niej nie byłoby ani łotrów, ani bohaterów.
Rozstrzyganie, kiedy mistrz ma przegrać, czy ma dać się upokorzyć, czy stać się draniem, czy coś tam jeszcze, to niełatwa sztuka. Sterowanie tymi procesami to przywilej promotorów, starannie strzeżony branżowy sekret zwany kayfabe . Złamanie kayfabe, czyli wyjście z roli, ujawnienie, że to teatrzyk, uważa się w wrestlingu za grzech ciężki.
Jak wyjaśnia Bischoff, problem w tym, że w branży wiecznie brakuje autentycznych heelów. Nie da się ściągnąć tłumu bez bohaterów, a bohatera nie będzie bez świetnych niemiluchów. Nikt jednak nie chce być tym złym do końca kariery:
Czasem widzę to u naprawdę doświadczonych chłopaków – nie chcą już być tymi złymi. Nie chcą, żeby na nich gwizdali. Ale żeby historia zagrała, musi być bohater negatywny. Trzeba mieć, a przynajmniej odgrywać, te cechy, których publika szczerze nienawidzi. Trzeba być kłamcą, kanciarzem, chytrusem, tchórzem – a kibice muszą w to uwierzyć.
Trump to heel z krwi i kości. Dokładnie tych samych słów używa się teraz w nagłówkach prasowych przy jego opisach: kłamca, kanciarz, tchórz, ostatnio także zdrajca.
Gdy wystąpił na Wrestlemanii w 2007 roku w wydarzeniu ochrzczonym „Bitwą miliarderów”, grał babyface’a w „starciu” z założycielem WWE Vince’em McMahonem (obaj mieli w tej walce partnerów).
Widać było w tej walce, że aż go świerzbi, by robić za heela. Gdy znudziła go gadka McMahona, rzucił się na niego od tyłu i „wygrał” starcie, zadając ciosy w potylicę i twarz (jeśli ktoś nie widział tej gali: Trump i McMahon faktycznie „walczyli”). Był w swojej roli doskonały; kibice Wrestlemanii – czyli całkiem niezły przekrój populacji USA spoza wielkich miast – byli nim zachwyceni.
Wstawcie taki magnes dla widowni jak Donald Trump w machinę dziennikarstwa politycznego, która zarabia na niezgodzie, a wyjdzie wam gala WWE wszech czasów. Coś jakby połączenie programu Ali G i Wrestlemanii, heel wykorzystujący autentycznych, łatwowiernych dziennikarzy jako rekwizyty. Fabuła była lipna – poniekąd – ale zyski i konsekwencje polityczne jak najbardziej prawdziwe.