BAKSTEJDŻ LITERACKI
CZYLI PRZEWODNIK PO „AUTORSKIM PRZEWODNIKU PO POMORZU TYLNYM” PIÓRA AUTORA
#3 Czy to dobry czas dla powieści szkatułkowej? / O tym, dlaczego książka nie trzyma się kupy
No bo trochę się nie trzyma (w każdym razie rozumiem taki zarzut). Zdaje się, że po różnych historycznych wstrząsach i zawirowaniach, powieść linearna na powrót święci tryumf. Dobrze się tego słucha na słuchawkach podczas sprzątania czy joggingu, jeszcze lepiej się to ekranizuje, a nawet serializuje. Napięcie sączy się równomiernie jak woda z niedokręconego kranu, plot-twisty zajeżdżają punktualnie jak niemieckie pociągi. Fabuła dopina się jak guzik w spodniach od dobrego krawca, czytelnik wychodzi zadowolony, że zrozumiał, co było do zrozumienia. W końcu człowiek Zachodu chętnie wyobraża sobie, że co do zasady wszystko da się rozwiązać (obliczyć, odkryć, zrozumieć) i tego też oczekuje od historii.
Od kulis pisanie takiej powieści wygląda inaczej. Wybór jednej linii fabularnej oznacza odrzucenie niezliczonej masy możliwości (to trochę jak układanie puzzli 1000 sztuk z nieskończenie wielu kawałków, i to w pamięci). Cóż, można rzec, że cechą dojrzałości jest gotowość do pogodzenia się z utratą czegoś – to nieodłącznie wpisane w podejmowanie jakiejkolwiek realnej decyzji. W tym sensie „Popielnik” jest może powieścią młodzieńczą. Chce zachować wszystko… Ale to nie tylko to. Są i inne względy.
Po pierwsze, celem „Popielnika” było uchwycenie prawdy o tym miejscu – i to właśnie prawdy nie do końca określonej, zdefiniowanej (żadna tam korespondencyjna definicja!) – prawdy rozumianej może tylko jako stan emocjonalnego spełnienia. Równie dobrze można by pytać, po co w ogóle jest sztuka. Po co malować, skoro można fotografować? Po co pisać fabuły, skoro są raporty i reportaże?
Stwierdziłem kiedyś, że świat mi ucieka, doznania zanikają zanim zdążę się nimi nacieszyć. „Popielnik” zaczął się jako kolekcja miniatur, która miała dla mnie spowolnić upływ czasu (jestem stworzeniem zimnokrwistym, normalna temperatura mojego ciała waha się około 36°, moja krew płynie powoli, myślę i odczuwam powoli). Stąd też zresztą podtytuł książki. Zrobienie z tego powieści od początku było ryzykownym przedsięwzięciem, ale prawdy o „Popielniku” nie dało się ująć inaczej. Także ze względu na to, że ta prawda literacka musiałaby przybrać postać słów, a te cierpią na chorobę, o której mówiliśmy poprzednio – nie segregują faktów i zmyśleń; trzeba było się temu poddać, znaleźć sposób, który tę myśl wyeksponuje, a nie ukryje.
Książką tą chciałem też zadowolić siebie (luksus debiutanta i noblisty?). To się udało, trochę czasu już minęło, a wciąż uważam, że „Popielnik” jest napisany dokładnie tak, jak powinien być, choćby nikt oprócz mnie go takim nie zaakceptował. Jeśli fabuła jest zbyt wciągająca, umysł chce za nią nadążyć i pędzi jak samolot. Ale jeśli się nad tym zastanowić, lot – o ile nie występują turbulencje – jest w zasadzie gładki i… nudny. To, co ciekawe, dzieje się tylko przy starcie i lądowaniu. Może to kwestia temperamentalna: mnie w literaturze interesuje nie lot, a sama chwila oderwania się od ziemi, szok, jaki jej towarzyszy. Chwila, w której już nie obowiązują stare zasady, a jeszcze nie ukształtowały się nowe. Opowieść wibruje, drży, łapie ciąg, czytelnik przełyka ślinę, żeby nadążyć za zmianą ciśnienia. Wtedy wszystko, naprawdę wszystko zależy od kunsztu autora. Dowiedziono, że da się to zrobić (Italo Calvino i jego Jeśli zimową nocą podróżny…). Wiem, że trochę sobie uzurpuję, przywołując takie nazwisko w swojej sprawie. Wiem, że potrzebuję od czytelnika dużego kredytu zaufania. Ale…
Pamiętam z wczesnego dzieciństwa kasetę z nagraniami piosenek Lluisa Llacha, Filip Łobodziński na wpół śpiewał, na wpół deklamował: – Chcecie za wiele! – Ależ tak, to nasze święte prawo, więcej, to nasz obowiązek! – Oczekujecie za wiele! – Ależ tak, i nie wstyd nam być niewolnikami nadziei! Chcemy tego, co niemożliwe, aby osiągnąć to, co możliwe! Polityka nam się nieco uspokoiła, ale na froncie zrozumienia człowieka i na froncie zrozumienia świata, Popielnika, walka trwa.
Stanisław Butowski
POZDROWIENIA Z POPIELNIKA, KATOWICE, 2020
Stanisław Butowski (1990) z wykształcenia językoznawca, pracuje jako tłumacz i akademik. Po dyletancku uprawia muzykę, filozofię i badania nad pismem. Wychował się i mieszka w Warszawie, emocjonalnie związany z „Pomorzem Tylnym”. Dobrze czuje się na uboczu. Prowadzi bloga literackiego pod nazwą „Butowski, jak buty” w serwisach Facebook i Tumblr.