• Darmowa dostawa od 250 zł

  • 90-dniowe prawo zwrotu

  • Wysyłka InPost

  • Darmowa dostawa od 250 zł

  • 90-dniowe prawo zwrotu

  • Wysyłka InPost

BAKSTEJDŻ LITERACKI

CZYLI PRZEWODNIK PO „AUTORSKIM PRZEWODNIKU PO POMORZU TYLNYM” PIÓRA AUTORA

 

 

 

 

Państwo wybaczą anegdotę na początek – wiem z pewnego źródła, że jest prawdziwa (może kiedyś pomoże Państwu zakończyć jakiś nadmiernie uczony spór). Otóż słyszałem o pewnym profesorze (może Państwo też o nim słyszeli?), który podczas egzaminów ustnych mówił studentom: „Proszę samemu zadać sobie pytanie i na nie odpowiedzieć”. Podobno część studentów wciąż nie zdawała. Nie wiem sam, co o tym myśleć.

Otóż w tej krótkiej serii o dziwnym tytule uzgodniliśmy z wydawcą, że sam zadam sobie pytania, a następnie na nie odpowiem. Jeśli komuś wydaje się to zbyt dużą ostrożnością (odpieranie zarzutów, które nie padły), a może i przejawem pychy (pouczanie o czymś, o co nie zapytano), to mogę tylko odpowiedzieć, że lekcję postmodernizmu mamy za sobą i należy pamiętać, że i tak wszystko jest grą, obracamy się w błędnym kole drwin i o tym, kto będzie się śmiał ostatni, decyduje wyłącznie śmierć.

 

 

 

#1 Po co te cytaty z filozofów? / O uwikłaniu w cytaty

 

Na wstępie przyznam, że nigdy nie lubiłem cytatów, jakimi pisarze opatrywali swoje książki. Po pierwsze, rzadko kiedy rozumiałem związek cytatu z treścią utworu, a przy tym zbyt łatwo – sądziłem – głębię powiązań można zasymulować całkowitą przypadkowością doboru (wiadomo przecież, że umysł będzie się doszukiwał związku, „domknięcia” – powiedziałby psycholog – więc coś tam sobie wykoncypuje). Po drugie, cytaty zwykle pochodzą z tak zamierzchłej przeszłości, że w ogóle nie do końca wiadomo, o co mogło chodzić oryginalnemu autorowi, bo życia, jakim on żył, nie ma już, zmieniło się w proch i pył. Po trzecie, nierzadko takie cytowanie wydawało mi się popisem pustej erudycji, o tyle mało wartościowym, że przecież autor mógł takiego cytatu szukać i dziesięć lat i dowolnie wiele przetłumaczyć sobie z języków starożytnych, jeśli taką miał fantazję (bardzo proszę oto zapomniana strona z Enuma Elisz). Podczas pracy nad „Popielnikiem” zaszła więc we mnie jakaś zmiana, z której poniżej zamierzam się wyspowiadać.

Nie nadaję się może do tego, żeby przemawiać w imieniu jakiegoś ogółu piszących, ale praca nad „Popielnikiem” – moją pierwszą książką – przyprawiała mnie w regularnych okresach o napady słabości i zwątpienia w swoje siły i sensowność całego przedsięwzięcia. Prawdopodobnie nie ma bardziej upierdliwego człowieka niż początkujący pisarz, który domaga się od swoich znajomych recenzowania na bieżąco swojej pracy; a przecież wiele fragmentów przerabia się, poprawia, rozbudowuje lub skraca itd. W skrócie każdy człowiek obdarzony choć odrobiną przyzwoitości prędzej czy później zostaje ze swoją pracą sam. Przychodzi kryzys, a pisarzowi doskwiera świadomość, że (jak raczył to wyłożyć Konrad z bernhardowskiego Kalkwerku, cytuję z pamięci), cóż z tego, ze studium jest w głowie, skoro powinno być na papierze. Wtedy jakąś pociechę stanowią ci wszyscy ulubieńcy łacinników, postaci na pół legendarne, czy w moim przypadku niemieccy filozofowie. Zrozpaczony pisarz zaczyna pocieszać się myślą, że jego praca stanowi jakieś organiczne przedłużenie pracy tamtych (należy pamiętać, że w ciele są organy odpowiedzialne za rzeczy wzniosłe, ale są i takie całkiem niepozorne, są i wstydliwe, są wreszcie zupełnie niepotrzebne, a przynajmniej zabawnie jest tak myśleć). Że istnieje jakaś wspólnota toczących boje z ograniczeniami swojego umysłu.

Zresztą cóż nowego możemy jeszcze wymyślić. Nihil dictum quod non dictum prius, methodus sola articem ostendit – pisał Robert Burton (w Anatomii melancholii), cytując niejakiego Weckera (kto zacz – nie udało mi się ustalić, może to cytat niedokładny, zresztą, Czytelniku, patrz wyżej --> LEKCJA POSTMODERNIZMU). W końcu autor zaczyna coś rozumieć. Przestaje postrzegać swoją pracę jako lot w kosmos – siebie jako pioniera – a zaczyna rozumieć, że jest co najwyżej elementem układanki, która nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku. Ciekawostka: Niecały rok po wydaniu „Popielnika” trafiłem na Austerlitza W.G. Sebalda, którego bohater para się… archeologią ducha. Na stronie 7 (wydanie z 2019 roku) Czytelnik zajrzy w oczy Wittgensteinowi. Daty świadczą przeciwko mnie („Popielnik” wyszedł w 2020 roku), ale naprawdę nie ściągałem. Literatura to taki dziwny organizm – nie zmierza w żadnym kierunku, ale wciąż przewraca się, nicuje, przepoczwarza bez celu.

Ponieważ „Popielnik” jest książką trochę autobiograficzną (zabawne, jak niewiele ten kwantyfikator tu wnosi), to te same odczucia na poziomie przedstawienia przypisane zostają Wojciechowi i jego projektowi. Tak podpieranie się klasykami przestaje być rzeczą warsztatu autora, jakichś kulis, a staje się częścią historii.

Wreszcie – i tutaj następuje coś w rodzaju nieuczciwego tricku z mojej strony – jeśli mimo całego tego objaśnienia cytaty pozostają irytującym wtrętem, to… też dobrze. Wpierw na scenę wychodzi żongler, jego zręczność budzi zachwyt; po nim wychodzi klaun i upuszcza sobie na głowę piłki, kręgle, ciasto lub tomy Kanta i Schopenhauera. Porażka jest częścią widowiska i częścią sensu. Autor pisze, wytężając wszystkie siły, aby ująć to, co chodzi mu po głowie, jak najlepiej w słowa. Wojciech korzysta z całej wiedzy, którą napchano go (wykształcony wbrew swojej woli – to Hrabal w Zbyt głośnej samotności) i ponosi porażkę. Kurtyna opada, okładka się domyka. Czytelnik, który za obola, którego wpłacił w kasie, zakupił prawo do luksusu osobistej aprobaty lub dezaprobaty (Márai, Maruderzy, s. 65), wydaje swój osąd. I tak jest dobrze.

 

 

 

 

 

Stanisław Butowski

POZDROWIENIA Z POPIELNIKA, KATOWICE, 2020

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stanisław Butowski (1990) z wykształcenia językoznawca, pracuje jako tłumacz i akademik. Po dyletancku uprawia muzykę, filozofię i badania nad pismem. Wychował się i mieszka w Warszawie, emocjonalnie związany z „Pomorzem Tylnym”. Dobrze czuje się na uboczu. Prowadzi bloga literackiego pod nazwą „Butowski, jak buty” w serwisach Facebook i Tumblr.