BAKSTEJDŻ LITERACKI
CZYLI PRZEWODNIK PO „AUTORSKIM PRZEWODNIKU PO POMORZU TYLNYM” PIÓRA AUTORA
#4 Czemu „Heimatextrakt”? / O gotyckim kroju
Pismo gotyckie zawsze mnie fascynowało. Jako dziecko na lekcjach, zamiast patrzeć na tablicę z Mickiewiczem lub rozdzielnością mnożenia względem dodawania, próbowałem je kopiować z jakiegoś obrazka. A że miałem do dyspozycji jedynie długopis, skutek był raczej mizerny. Nie byłem wtedy w stanie pojąć, jak można nad tymi literami zapanować. Czułem, że stoją za nimi jakieś prawidłowości, ale nie potrafiłem odgadnąć, jakie.
W ogóle pismo jest czymś niesamowitym, ma ogromny estetyczny potencjał. Może chodzi o to, że operuje pierwotnymi zestawieniami, kształtami i napięciami – jak sztuka abstrakcyjna – ale kiedy ta druga szybko zdegenerowała się w kreski i plamy, których wartość zaczęła zależeć od opinii takiego czy innego nowojorskiego krytyka, tę pierwszą cały czas utrzymuje w ryzach żelazny nakaz zachowania logicznej formy, tej samej od wieków. Wszelka twórczość potrzebuje wpierw ograniczenia, dopiero ograniczenie wyzwala kreatywność. Więc te ostre czuby, ciężkie brzuchy, sztywne maszty i powiewające na nich zawijasy – wszystko to tworzyło zawsze w moich oczach grę napięć, muzykę dla oczu (bo muzyka to właśnie gra napięć), a ich odpowiednie zestawienie, wyrównanie, zharmonizowanie stanowiło wyzwanie dla kaligrafa, liternika – który był przecież też kompozytorem.
Ale i na tym tle litery pisma gotyckiego są wyjątkowe. Nie jest nawet oczywiste, jak powstały; ludzkie dusze musiała napełnić jakaś niezwykła pilność, trwoga. Holenderski kaligraf i pedagog Gerrit Noordzij przejście od minuskuły karolińskiej (czytelniejszej przecież, znacznie bliższej naszym dzisiejszym normom!) do pisma gotyckiego tłumaczył konsolidacją obrazu słowa, a więc z jednej strony chęcią jak najwyraźniejszego oddzielenia go od innych słów (co u zarania pisma nie było oczywiste), z drugiej zaś – jak najściślejszego wyrównania, zrytmizowania liter w jego obrębie. Potrzebowano wydobyć i udoskonalić słowo, bo słowo miało moc (Bogiem było słowo). Osiągnięto to przez wyrównanie świateł, a to przez zrównanie form. Pismo stało się ciemne i monotonne, ale regularne. Dostrzeganie różnic zaczęło wymagać coraz więcej pracy i skupienia. Pismo mnisie. Z drugiej strony im bardziej ogólny obraz się zrównywał, tym więcej uwagi spoczywało na pojedynczych odchyleniach, przełamaniach formy. W rzędzie pionowych kresek, linie ukośne sterczały jak belki kołowrotu madejowego łoża. Nad wszystkim górował zdyscyplinowany mnisi śpiew.
Złożyłbym teksturą całą książkę, bo skąd pomysł, że książka powinna się czytać łatwo i szybko? Ulegamy tu złudzeniu, że tekst jest czymś całkiem niematerialnym, że liczy się tylko i wyłącznie sens słów, a nie ich obraz. Ale książka zawsze przyswajana jest w kontakcie z jakimś elementem rzeczywistości. Obrazy dawnych mistrzów należy oglądać w ciemnych pokojach – w takich, w jakich (i dla jakich) je malowali – a nie na stronie Wikipedii. Czytanie ma być czynnością, ma wymagać skupienia – narzucać ciału postawę, rytm oddechu – a ciało ma regulować przebieg myśli. Sens tak przyswajanych słów jest inny. Tak docieramy gdzieś, gdzie inaczej dotrzeć się nie da. Dawni szamani to wiedzieli.
Ale wydawca nigdy nie zgodzi się na takie szaleństwo. Zresztą w języku polskim wyglądałoby to pokracznie przez te wszystkie ogonki, kreseczki, przez zbitki: strzygł, drży, mełł, strzęp… Dlatego złożyliśmy inaczej tylko jedno słowo: Heimatextrakt – wyciąg z ojczyzny, esencja niemieckości.
Nie złożyliśmy go zresztą teksturą ani żadną z nowszych wariacji na temat gotyku. Użyliśmy fraktury, pisma filistrów – gotyku wzbogaconego o całą masę kiczowatych zawijasów – tego dziwacznego tworu urzędników i kupców, którzy powołując się na rycerską, zakonną przeszłość, umawiali się na wielkie jedzenie kapusty kiszonej przy piwie i biesiadnej muzyce (autentyk z powiatu bytowskiego!). Tacy właśnie urzędnicy i filistrzy, kupcy i drobni rzemieślnicy zamieszkiwali Popielnik. Jak na ironię dopiero naziści – najdoskonalsze ucieleśnienie podlanego rycerskim mitem krwiożerczego kupiectwa – zastąpili frakturę antykwą. Miało to miejsce w 1941 roku; Hermann Zapf miał 23 lata. Nie minie dziesięć, a zaprezentuje światu swój krój Palatino, doskonale harmonijny, w idealnych proporcjach łączący osobistą biegłość i fantazję z uniwersalną czytelnością. Zapf, choć był kaligrafem, w rzeczywistości najbardziej kochał swój inżynierski fartuch. Choć doskonale prowadził stalówkę, to jeszcze lepiej wykonywał obliczenia. Choć podziwiał święte litery, które Gutenberg skopiował z ręcznie zapisanego manuskryptu, to sam karmił nimi maszyny. Dzięki temu w 2020 roku w kilka dni składaczki złożą tekst książki cyfrowym fontem, za pomocą programu komputerowego szybko i dokładnie wyrównają wiersze i akapity. Będzie elegancko, będzie się łatwo czytać. I będzie bezbożnie, akurat w duchu naszej epoki.
Stanisław Butowski
POZDROWIENIA Z POPIELNIKA, KATOWICE, 2020
Stanisław Butowski (1990) z wykształcenia językoznawca, pracuje jako tłumacz i akademik. Po dyletancku uprawia muzykę, filozofię i badania nad pismem. Wychował się i mieszka w Warszawie, emocjonalnie związany z „Pomorzem Tylnym”. Dobrze czuje się na uboczu. Prowadzi bloga literackiego pod nazwą „Butowski, jak buty” w serwisach Facebook i Tumblr.