• Darmowa dostawa od 250 zł

  • 90-dniowe prawo zwrotu

  • Wysyłka InPost

  • Darmowa dostawa od 250 zł

  • 90-dniowe prawo zwrotu

  • Wysyłka InPost

BAKSTEJDŻ LITERACKI

CZYLI PRZEWODNIK PO „AUTORSKIM PRZEWODNIKU PO POMORZU TYLNYM” PIÓRA AUTORA

 

#5 Czy można dostać pocztówkę z Popielnika? / O tym, jak świat książki został odpisany ze starych pocztówek

 


W sprawie zdjęć raz poradziłem się francuskiej humanistyki, sięgnąłem po „Uwagi o fotografii” Rolanda Barthes’a. Autor, wybitny myśliciel, proponuje dwa terminy do opisu zdjęcia: studium i punctum. To pierwsze odpowiada w fotografii temu, co typowe, co przy oglądaniu odbiorca może przyjąć za znany mu i zrozumiały dla niego pewnik. To drugie (wskazuje na to nazwa) jest tym, co kłuje, niepokoi, nadaje fotografii wyraz. Autor podaje kilka przykładów, których nie zreprodukuję, bo naraziłoby mnie to na nieprzyjemności ze strony wydawnictwa Aletheia, którego nakładem książka się w Polsce ukazała. W każdym razie te dwa terminy, choć początkowo wydały mi się obiecujące (nawet w którejś z wczesnych wersji „Popielnika” odpowiedni fragment miał zostać mottem jednego z rozdziałów), teraz wydają mi się raczej trywialne. Bo najprostsze zdanie, w rodzaju „Ala ma kota”, rozpada się na grupę podmiotu i orzeczenia właśnie dlatego, że składa się z czegoś znanego, co staje się tematem (Ala), i stwierdzenia powiększającego zasób wiedzy (ma kota). Użycie łacińskich nazw niewiele wnosi, chyba że to francuska filozofia. Dalej zresztą Barthes zaczął rozpisywać się o fotografii swojej zmarłej matki jako pępowinie łączącej go z nią – i w tym momencie stwierdziłem, że bardziej elegancko będzie, jeśli cytaty ograniczę do Niemców (dobrze, został Węgier Márai, ale cytat na początku „Discopulacji” po prostu zbyt dobrze tam pasuje).

 

Z terminologią Barthes’a jest jeszcze jeden problem – zupełnie nie pasuje do rzeczywistości starych pocztówek. Owszem, czasem fotografowie posługiwali się sztafażem, organizowali kadr w taki sposób, że od biedy można tam wskazać coś „kłującego” w opozycji do czegoś „oczywistego” – ale co do zasady nie robili tego. Można by powiedzieć, że takiej pocztówce bliżej jest do landszaftu, ale i te drugie przeważnie grają opozycją jakiegoś szerszego (linia wzgórz) i węższego przedstawienia (wędrowiec, samotne drzewo). W pocztówkach już choćby z racji technicznych ograniczeń nieczęsto pojawia się taka kompozycja. Zazwyczaj fotografie przedstawiają pojedyncze domostwa, sklepy, kościoły, czasem studnię czy drzewo. Oczywiście zdjęcia nie mają charakteru technicznej dokumentacji, jest w nich wyraźnie coś estetycznego – co najwidoczniej wymyka się słowom, których dotychczas używaliśmy.

 

Pocztówki nie opowiadają historii, nawet te wykonane, aby uwiecznić następstwa dramatycznych wydarzeń (pogorzeliska, zniszczenia powodziowe). Są doskonale statyczne i ten bezruch jest dla mnie jakimś kluczem. Choć każda fotografia jest nieruchoma, to te bardziej współczesne starają się jakoś ten ruch przynajmniej zasugerować, zrekompensować swój podstawowy brak. Stare pocztówki – nie. Do tego skromna paleta odcieni i to specyficzne kadrowanie, które nie daje odpowiedniego pojęcia o względnych wymiarach – wszystko to razem sprawia, że widoki Popielnika i okolicznych wsi wydają się jakby wyrwane z czasu. Choć w rzeczywistości są to zazwyczaj małe budowle, najwyżej dwu-trzypiętrowe, wszystkie zdają się ogromne i geometryczne, jak asyryjskie świątynie. Owszem, na niektórych znajdują się ludzie, często zebrani odświętnie w półkolu przed fotografem lub zażywający rozrywki uważanej za typową dla danego miejsca. Ale to niczego nie zmienia. Ten zabieg nie sprowadza budynków na powrót do rozmiarów ludzi; odwrotnie, wyrywa on ludzi ku wieczności i bezwymiarowości. Powstaje wrażenie, że wpatrują się w nas duchy, a potęgują je jeszcze niepewne, blednące kontury postaci. Historyczne fragmenty „Popielnika” stanowią próbę wdarcia się do tego świata.

 

Próbowałem rozmawiać na ten temat z zawodowcami – fotografką i graficzką. Zrozumieć zasady kompozycji rządzące pocztówkami oraz ograniczenia techniczne aparatów, których używali. Rozmowy te nie doprowadziły mnie do żadnych szczególnych wniosków. Dowiedziałem się, że zdjęcia są po prostu sielankowe, może nawet naiwnie sielankowe, i jeszcze czegoś o czasie naświetlania. Najpewniej moje rozmówczynie miały rację. Ale z drugiej strony jeśli „Popielnik” ma pretensje dotarcia gdzieś, gdzie nie docierają nawet słowa ekspertek – to może właśnie to stanowi o jego przydatności, niezależnie od ostatecznego rezultatu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stanisław Butowski

POZDROWIENIA Z POPIELNIKA, KATOWICE, 2020

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stanisław Butowski (1990) z wykształcenia językoznawca, pracuje jako tłumacz i akademik. Po dyletancku uprawia muzykę, filozofię i badania nad pismem. Wychował się i mieszka w Warszawie, emocjonalnie związany z „Pomorzem Tylnym”. Dobrze czuje się na uboczu. Prowadzi bloga literackiego pod nazwą „Butowski, jak buty” w serwisach Facebook i Tumblr.