Moje zainteresowanie kontrowersjami wokół szczepień ochronnych sięga 2008 roku. Byliśmy wtedy z żoną świeżo po ślubie i mimo że nie mieliśmy dzieci, nagle zostaliśmy dopuszczeni w krąg kultury obsesyjnie skupiającej się na sprawach, o których istnieniu nie mieliśmy dotąd pojęcia, jak choćby polityczne konsekwencje używania jednorazowych pieluch czy wyższość porodów domowych nad szpitalnymi. Odkryliśmy, iż jednym ze wspólnych tematów zaprzątających umysły ludzi z naszego środowiska jest lęk, że medyczny establishment oszukuje nas na ogromną skalę. Obracaliśmy się w środowisku rówieśników działających w obszarach takich jak media, prawo, informatyka czy polityka publiczna, mieszkających w miastach uniwersyteckich jak Ann Arbor i Austin wyrafinowanych ośrodkach miejskich jak Boston, albo dzielnicach, jak Brooklyn, jeżdżących toyotami prius i zaopatrujących się jedzenie w sklepach ze zdrową żywnością. Przeważnie byli zadowoleni z siebie i nie wyobrażali sobie świata, w którym ich głos by się nie liczył. Byli dumni ze swojej ciekawości intelektualnej, wnikliwości i umiejętności racjonalnego myślenia.
Wkrótce zorientowaliśmy się, że wielu z nich nie darzy zaufaniem Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego ani Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej, w każdym razie nie na tyle, by przestrzegać opracowanego przez nie kalendarza szczepień ochronnych, obejmującego szczepienia przeciwko błonicy, wirusowemu zapaleniu wątroby typu B, pałeczce hemofilnej typu b, grypie odrze, śwince, krztuścowi, pneumokokom, polio, rotawirusom, różyczce i tężcowi, wszystkie w ciągu pierwszych piętnastu miesięcy życia dziecka. To nas zaskoczyło: AAP nie zajmowała wysokiego miejsca na liście organizacji, które posądzalibyśmy o udział w szeroko zakrojonym spisku przeciwko amerykańskim dzieciom.
Temat szczepionek powrócił po raz milionowy, jak nam się zdawało, podczas pewnej kolacji, w której uczestniczyliśmy tamtej jesieni. Zapytałem siedzących przy stole rodziców, w jaki sposób podejmują decyzje dotyczące zdrowia swoich dzieci. Czy zasięgają rady pediatrów? Rozmawiają z innymi rodzicami? Czytają książki? Szukają informacji w sieci? Jeden z naszych przyjaciół, czterdziestojednoletni świeżo upieczony tata, nie wiedział, co powinien zrobić w natłoku sprzecznych informacji. W końcu razem z żoną postanowili wstrzymać się z niektórymi szczepieniami, między innymi z podobno szczególnie niebezpieczną szczepionką MMR.
– Nie wiem, co powiedzieć – wyznał. – Po prostu wydaje mi się, że niedojrzały układ odpornościowy może sobie z tym nie poradzić.
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co mówią na ten temat fakty, ale stwierdzenie mojego znajomego, że podejmuje decyzje na podstawie tego, co mu się wydaje, a nie analizy dostępnych faktów, wprawiło mnie w zdumienie. Anegdoty i przypuszczenia, nawet jeśli wydają nam się głęboko słuszne, nie prowadzą do poznania prawd uniwersalnych – do tego służą eksperymenty, których wyniki podlegają weryfikacji niezależnych badaczy. Intuicja przywiodła nas do Towarzystwa Płaskiej Ziemi i upuszczania krwi, a eksperymenty do wysłania ludzi na Księżyc i mikrochirurgii.
Im mocniej naciskałem, tym bardziej mój przyjaciel okopywał się na swojej pozycji. Zasugerowałem, że za jego decyzją musiało jednak stać coś konkretnego, wyniki jakichś badań albo dane epidemiologiczne. Nie stało. Co więcej, dodał ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu, że prawdopodobnie podjąłby taką samą decyzję, nawet gdyby ktoś pokazał mu dowód, że szczepionka MMR jest bezpieczna.
– Załóżmy, że badania, które mogą wykryć problem, nie zostały jeszcze przeprowadzone – powiedział. – To nie oznacza, że w przyszłości czegoś nie znajdą.
Formalnie rzecz biorąc, miał oczywiście rację: nie da się udowodnić, że czegoś nie ma. Dlatego grawitacja wciąż pozostaje „teorią” i dlatego nie można dowieść z całkowitą pewnością, że kiedy się jutro rano obudzę, nie będę umiał latać. (Jak zauważył Albert Einstein, „Żadna liczba przeprowadzonych doświadczeń nie jest w stanie udowodnić, że mam rację, ale jedno doświadczenie może dowieść, że się myliłem” ). Jako ostateczny argument wygłosił następującą racjonalizację:
– Gdyby wszyscy byli zgodni, że szczepionki są bezpieczne, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy.
W tym momencie moja żona zaczęła kopać mnie pod stołem, więc zrezygnowałem z dalszej dyskusji.
Po powrocie do domu nie mogłem przestać myśleć o tej rozmowie. Temat nie dotyczył mnie osobiście: nikt z moich bliskich nie borykał się problemem autyzmu, wśród moich przyjaciół nie było ani jednego wakcynologa ani przedstawiciela resoru zdrowia. Uświadomiłem sobie, że tym, co nie daje mi spokoju, jest powszechność sposobu myślenia, który stoi w sprzeczności z zasadami dedukcyjnego rozumowania, od epoki oświecenia stanowiącego fundament racjonalnego społeczeństwa.
Nazajutrz rozpocząłem pracę nad tą książką. Po przeczytaniu kilkuset publikacji naukowych i tysięcy stron stenogramów z rozpraw sądu nie mogłem nie zgodzić się z werdyktem specjalnego asesora, który prowadził postępowanie w sprawie pozwu kilku tysięcy rodziców autystycznych dzieci o odszkodowania za „wywołanie autyzmu”: „Sprawa nie jest bynajmniej zamknięta”.