Rozmowa z Pawłem Armadą
Monika z animi2:
Od kilku dni w Księgarni Animi.pl dostępna jest Pańska dwutomowa publikacja "Mistrzowie koncentracji". Jaki cel przyświecał Panu podczas tworzenia?
Paweł Armada:
Zgodnie z podtytułem książki – przekazać, na ile to potrafię, „aktualne nauki dla przyszłych humanistów”. Bądź, innymi słowy, przyczynić się do odnowy zdrowego, krytycznego myślenia – myślenia za siebie – które jest nam bardzo potrzebne. Bez myślenia za siebie nie ma mowy o panowaniu nad sobą i kierowaniu własnym życiem. Człowiek zamienia się w ciemną masę, staje się czymś, co można urobić niemal do woli. Często wydaje mu się przy tym, że jest poważny, racjonalny, ma uzasadnione poglądy i podejmuje samodzielne decyzje. W rzeczywistości, w tej naszej epoce – w czasach mediów społecznościowych i wszelkich cudów techniki – myśli nam się coraz ciężej, a coraz łatwiej dajemy sobą manipulować. Normą jest to, że pozwalamy „możnym tego świata” zarabiać na nas, na naszych emocjach, wykorzystywać nasze pragnienia i lęki, słowem – używać. Ze wszystkimi tego niebezpieczeństwami.
Ale! „Mistrzowie koncentracji” to nie jest podręcznik radzenia sobie, powiedzmy, z natłokiem informacji czy nachalną reklamą. Tytułowe określenie „mistrzowie” nie odnosi się do kogoś, kto owocnie skupia się na czymkolwiek, lecz do wielkich umysłów, których nie spotkamy na ulicy czy w sieci. Chodzi mianowicie o starożytnych filozofów oraz mnichów, którzy wieki temu uczyli skupienia na własnej duszy, badania własnych myśli, rozpoznawania możliwości i ograniczeń własnego umysłu, samoopanowania i kierowania własnym życiem, życia świadomie i na serio. Ludziom tym zawdzięczamy dobro, które tradycyjnie nazywa się „cywilizacją”. Ich nauki, jak sądzę, pozostają aktualne dla nas, ludzi nowoczesnych. Tyle że nie możemy przyjąć ich od razu i bezproblemowo, gdyż mamy głowy zagracone mnóstwem stereotypów i komunałów. Musimy przede wszystkim zastanowić się nad tym, co uważamy za potrzebną wiedzę lub, co na jedno wychodzi – na czym naprawdę warto się koncentrować... w tym krótkim życiu, jakie jest nam dane.
Monika z animi2:
Czy pandemiczne doświadczenia roku 2020 wpłynęły w jakiś sposób na to, o czym Pan pisał? Czy zmieniły Pańskie pierwotne zamiary w zakresie omawiania idei?
Paweł Armada:
Nie bezpośrednio. Nie zmieniły one tematu książki, ponieważ nie jest to książka o sprawach bieżących. Nasze problemy, same w sobie, nie unieważniają nauczania wspomnianych mnichów czy filozofów – „mistrzów koncentracji”. Jesteśmy ludźmi tak samo, jak oni – oni też mieli swoje zarazy i nieszczęścia.
Niemniej, jak to napisałem w uwadze wstępnej do 2. tomu, wiele spraw – niepokojących spraw – widzimy teraz znacznie wyraźniej. Pytanie, czy umiemy dobrze nazwać to, co widzimy. W każdym razie coś, co tliło się dotąd w ciemnych zakamarkach możliwości, zdaje się, za przeproszeniem, walić po oczach. Co mam na myśli? Przede wszystkim wykwity emocjonalnej histerii, z tej czy z tamtej strony. Nie znamy się na niczym, nic nie rozumiemy, ale potrzebujemy jakoś się „wyrazić” i „udowodnić” światu, że jesteśmy ważni i że świat powinien skupić się na nas. Społeczeństwo, które całkowicie zatraca się w emocjach – jak strach czy gniew – nie nadaje się do życia, po prostu. Dotyczy to również tzw. pozytywnych emocji, które bywają tak samo zmienne i nieobliczalne. Potrzebny jest rozum… I tym bardziej potrzeba wewnętrznego skupienia, autorefleksji, trzeźwego osądu – czyli: myślenia za siebie – aby sam ten rozum nie stał się narzędziem, niepoddanych kontroli, instynktów czy emocji. Z kolei bowiem wszystkowiedzący eksperci, których możemy oglądać w mediach, niekoniecznie są tymi, którym można zaufać i na których wiedzy można w pełni polegać. Często wydają się mówić raczej o sobie, jak gdyby wołając: słuchaj mnie, jaki jestem ważny! Czy oni sami panują nad sobą? Czy rzeczywiście biorą odpowiedzialność za swoje słowa? Można mieć wątpliwości. I wreszcie, doświadczenia czasów pandemii rodzą pytania na temat roli nowoczesnego państwa i zachowania ludzi, którzy nami rządzą. Generalnie stajemy naprzeciw tendencji do tego, by wzmacniać „zarząd” – zarówno nad ludzkim ciałem, jak i duszą człowieka (choć słowa „dusza” rządzący nami raczej nie używają). Krótko mówiąc, mamy coraz więcej mechanicznej kontroli i coraz więcej mechanicznego poddawania się kontroli. Oczywiście różni się to w poszczególnych państwach, lecz właśnie – mówimy o tendencji. Gdyby ci, którzy przystępują do panowania nad społeczeństwem, tym czy tamtym, potrafili najpierw zapanować nad sobą, to może nie byłoby tak źle. Niewiele jednak wskazuje na to, by nasi liderzy – nie tylko liderzy partyjni, ale też np. owe elity naukowe czy eksperckie – byli lepsi od nas, gdy idzie o sztukę koncentrowania się i porządkowania własnych myśli.
Monika z animi2:
Pisze Pan (s. 70, tom I) Chcemy jednak wierzyć w to, że każdy ma „prawo” do opowiadania „siebie”; choćby dane „dzieło”, wydobyte ze środka, miało się okazać potwornie miałkie, nijak nieprzemyślane i nieumocowane w niczym – poza chwilowym nastrojem delikwenta. Czy możemy to w jakikolwiek sposób odnieść do manifestacji organizowanych również w 2020 r. i broniących praw kobiet?
Paweł Armada:
Przytoczone przez Panią słowa odnoszą się do zjawisk poddanych przeze mnie krytyce. Nie chodzi mi jednakże o krytykowanie konkretnych ruchów czy postulatów, lecz ukazanie słabości pewnych emocjonalnych postaw lub tego, co można by nazwać nowoczesnymi formami zaangażowania. Tzw. walka o prawa – moje, twoje, kobiet, mężczyzn, jakkolwiek – opiera się na myśleniu w kategoriach emancypacji. Ta „emancypacja” jest, z grubsza biorąc, odpowiednikiem ogólnoludzkiej ekspansji, jaką umożliwia nowoczesna nauka (dzięki której posiadamy coraz więcej, poruszamy się coraz szybciej, żyjemy coraz dłużej itd.). Czyli jak z jednej strony mamy postęp naukowy, tak z drugiej strony oczekujemy postępu w dziedzinie praw człowieka (że będziemy coraz bardziej wolni, równi i zapewne coraz szczęśliwsi). Tyle że tu nie ma żadnego automatyzmu; żadnej, w istotnym sensie, konieczności (takiej, do jakiej stosują się prawa przyrody) – to jedynie wyobrażony schemat. Toteż wiele z tego, co rzekomo popycha nas do przodu, może stanowić osiągnięcia pozorne albo nawet oznaczać regres, cywilizacyjne cofanie się. Poszczególne sprawy mogą być różnie oceniane, ale pewne jest, że nasze emocje, pragnienia czy instynkty nie stanowią same przez się gwarancji słuszności tego, w co wierzymy. Nie jest tak, że im bardziej – głośniej – jesteśmy „za”, tym bardziej słuszne czy prawdziwe jest to, za czym się opowiadamy.
Wszystkie drogi, jak widać, prowadzą do zagadnienia koncentracji – skupienia człowieka „do wewnątrz”. Człowiek bezmyślnie wylewający się „na zewnątrz” bywa niewinnym gadułą, ale bywa też żarłocznym tyranem bądź, częściej, ofiarą żarłocznych tyranów (manipulatorów). Trzeba umieć – w danych okolicznościach – powiedzieć sobie: „nie, nie muszę (tego czy tamtego zrobić, tego czy tamtego mieć)”. Jest to poniekąd moralny efekt samodzielnego myślenia, myślenia za siebie. Z kolei im mniej jesteśmy krytyczni, gdy idzie o nasze nowoczesne wyobrażenia na temat ekspansji i emancypacji, tym trudniej nam się zbliżyć do nauczania starożytnych filozofów i mnichów. Wydają się oni zbyt surowi, niewyrozumiali, podcinający skrzydła romantykom. Ale to pozory.
Monika z animi2:
Zachęca Pan do tego [s. 277, tom II], abyśmy zastanowili się czy coraz lepiej wykorzystujemy - jako obywatele - nasz potencjał, nasze zdolności, naszą ludzką energię, czy raczej jesteśmy... coraz lepiej wykorzystywani przez państwo (jako zasoby ludzkie)?. Fragment ten szczególnie zastanowił mnie w kontekście tego, jak wiele Polacy robili i robią dla uchodźców z Ukrainy. Były i są to działania najczęściej oddolne. Jak w tym kontekście Pan odpowiedziałby na swoje pytanie?
Paweł Armada:
Tu znów dotykamy problemu tzw. pozytywnych emocji. Jasne, że jest coś budującego w tym, gdy widzimy społeczeństwo działające oddolnie, ludzi odkrywających swoją sprawczość. Jednakże, patrząc z szerszej perspektywy, jest to fala, po której przyjdą inne fale. To, co rodzi się spontanicznie, uwarunkowane chwilą, z czasem ulega wyczerpaniu bądź zmienia się, przekierowuje. Nie da się być wiecznym altruistą, kierować się wiecznie rozbudzonym współczuciem. Wszelkie odruchy serca przemijają – niestety. Ludzie chętnie przyjmują doznania entuzjazmu, ale w sumie poruszają ich różne rzeczy. Na co jedni się godzą, to inni zwalczają; co wczoraj było cnotą, dziś bywa nieakceptowalne. I tak dalej.
A co z państwem? Jeśli nie ma być ono tworem sezonowym czy jakąś parodią, to nie może opierać się na emocjach, na fali entuzjazmu. Musi sięgać czegoś bardziej pewnego i stabilnego. Prawdziwym fundamentem dobrego państwa nie są fluktuujące opinie – opinie bardziej przeżywane niż przemyślane – choćby powodowały one „tu i teraz” wielkie wzmożenie. Mówiąc o „czymś” bardziej pewnym i stabilnym, mam na myśli obraz życia, który nazywam „biegunem duchowym” cywilizacji. Chodzi o wyraźny, uniwersalny model (mądrości albo świętości), któremu zdecydowania nie wszyscy mogą sprostać, ale do którego wszyscy powinni się odnosić, czerpiąc stąd miary dla siebie. Innymi słowy: potrzeba nam bardzo, ale to bardzo wysoko ustawionej poprzeczki – tego właśnie poziomu mistrzowskiego – abyśmy zaczęli choć trochę przerastać samych siebie. Nie mając takich wzorów, nie próbując przerosnąć samych siebie, żyjemy i umieramy byle jak… często po prostu z nudów.
Cywilizacja jest dobrem, które nie pojawia się z automatu i nie pozwala utrzymać się mocą inercji. Cywilizacja jest czymś, o co musimy dbać – i to zarówno w wymiarze indywidualnym, osobistym, prywatnie, jak i w wymiarze politycznym: naszych małych i dużych ojczyzn. Przeciwieństwem człowieka cywilizowanego jest barbarzyńca; cywilizowanego społeczeństwa – społeczność barbarzyńców. I niech nikt nie myli barbarzyńcy z człowiekiem niewyrafinowanym czy ubogim! Barbarzyńca może się świetnie prezentować i może posługiwać się najnowocześniejszą techniką. Takie czy inne środki mogą zwiększać jego skuteczność, nie czyniąc go wszakże człowiekiem cywilizowanym, a przeciwnie – bardziej niebezpiecznym. To samo dotyczy państw, bądź ogólnie wielkich organizacji. Im mniej są one cywilizowane – czyli im prędzej oddalają się od „bieguna duchowego”– tym bardziej stajemy się dla nich „zasobami ludzkimi” – ową ciemną masą, o której mówiłem na początku.
Monika z animi2:
"Mistrzowie Koncentracji" to kolejna Pańska - po tytule "Humanizm jako realizm" – publikacja. Czy można je odczytywać w sposób powiązany?
Paweł Armada:
Zdecydowanie tak. Obie te publikacje zostały zainspirowane dorobkiem intelektualnym amerykańskich uczonych-humanistów (żyjących mniej więcej sto lat temu): Paula Elmera More’a i Irvinga Babbitta. Ich diagnoza nowoczesnego świata (bo zgadzali się ze sobą co do diagnozy, rozwiązań szukali nieco innych) wydaje mi się – po prostu – prawdziwa. Czyli że chcąc rozumieć, co dzieje się z ludzkością w roku pańskim 2022, warto skonsultować się z tymi panami i zaczerpnąć co nieco z ich geniuszu. Że są oni dzisiaj, z grubsza biorąc, zapomniani? Tak, to prawda. Ale to niekoniecznie źle o nich świadczy…
„Humanizm jako realizm” jest głównie, choć nie wyłącznie, próbą ukazania (w wielkim skrócie) meandrów myśli More’a i Babbitta. Książka „Mistrzowie koncentracji” – jako całość – raczej czerpie z tej myśli, niż o niej opowiada. W obydwu książkach posługuję się kluczowymi dla tej myśli pojęciami. To przede wszystkim: „humanizm” i „humanitaryzm”. Co to znaczy być „humanistą” (gdy wielu ludzi uważa się za „humanistów”, nie będąc nimi) i dlaczego, tu i teraz, brniemy w odmęty humanitarystycznej pseudo-religii – przed tego rodzaju problemami stawiam czytelnika zarówno „Humanizmu”, jak i „Mistrzów”. W tym drugim wypadku wiąże się to z szerszym opowiadaniem na temat mnichów, chrześcijaństwa, nowoczesnej nauki i nowoczesnego państwa. Warto jednak zaznaczyć, że czytelnik „Mistrzów koncentracji” nie ma potrzeby zapoznania się wcześniej z „Humanizmem jako realizmem”. Może, ale nie musi. Starałem się pisać w ten sposób, aby umożliwić czytanie poszczególnych części w miarę niezależnie od siebie. Nie prezentuję wszakże dowodu matematycznego, tylko… zachętę do myślenia, udaną lub nie. A zachęcać można ludzi z różnych stron.
Monika z animi2:
Co do czytania poleca Paweł Armada?
Paweł Armada:
Cóż, powinienem powiedzieć za Eliotem, cytowanym w „Mistrzach koncentracji”, że należy czytać szlachetnych umarłych raczej aniżeli żywych autorów. Co jednak stawiałoby mnie w kłopotliwej sytuacji, skoro chciałbym być czytany, a nadal żyję… Więc może tak: czytajmy rzeczy, o których mamy dobre powody sądzić, że skłonią nas do krytycznego myślenia, do myślenia za siebie, do pracy nad sobą. Także wtedy, gdy wokoło robi się coraz bardziej nerwowo, kiedy pełno strachu i gniewu. Może nawet – zwłaszcza wtedy, zwłaszcza teraz. Nie szukajmy prostego, jednoznacznego potwierdzenia dla naszych poglądów czy nastrojów. Unikajmy książek, które mówią nam, jacy jesteśmy fajni; tekstów (i obrazów), które głaszczą nas po głowach tak, jak my głaskamy domowe zwierzątka. Unikajmy słodkiego komfortu, gdyż samozadowolenie prowadzi donikąd. Unikajmy życia na niby.